Portrety trumienne późnej nowoczesności
Nowy cykl prac Arkadiusza Andrejkowa Zimne Powinowactwo skłania do zastanowienia się nad dwoma, ściśle zresztą ze sobą powiązanymi zagadnieniami. Pierwszym jest kondycja współczesnego malarstwa portretowego i rodzajowego, drugim – rola jaką pełni w nim fotografia. Zainteresowania tymi obszarami tematyczno-formalnymi są obecne w twórczości artysty z Sanoka co najmniej od okresu studiów, a jeśli wierzyć jego wspomnieniom – dziecięce urzeczenie fotograficznymi wizerunkami ludzi stanowiło w ogóle źródło jego zainteresowania sztuką. Nie został jednak fotografikiem, a malarzem działającym w dwóch mediach – malarstwa sztalugowego i graffiti.
Zwłaszcza w tej drugiej dziedzinie szybko stał się wyrazistym, zauważanym i cenionym twórcą. Jego specjalnością są, realizowane dosłownie na wszystkich dających się pokryć sprayem powierzchniach (ostatnio na sągach drzewa i połaciach śniegu), portretowane w „witkacowskim” zbliżeniu, ekspresyjne twarze starych ludzi. Prace malarskie artysty mają nieco odmienny charakter – przedstawia zwykle postaci pełnowymiarowe i grupy ludzi, niekiedy maluje wnętrza – zawsze jednak są one naznaczone śladami ludzkiej obecności. W obu formach aktywności pracuje używając fotografii, które w każdym z dotychczasowych cykli prac dobiera wedle odmiennej zasady.
Najczęściej są to podniszczone zdjęcia z patyną czasu – w cyklu Zimne Powinowactwa są one charakterystycznie upozowane, realizowane w fotograficznych atelier w XIX i na początku XX wieku, choć nie jest to ściśle przez artystę przestrzegany aksjomat. Kilkakrotnie źródłem inspiracji były dla niego fotografie z ostatnich dekad, także te amatorskie, prywatne, pochodzące z rodzinnych albumów, które wyszukał w Internecie. Wspólne tym fotograficznym inspiracjom wydają się przedstawione na nich postacie bardzo zwykłych, nieznanych nikomu poza najbliższymi ludzi – takich, o których powiada się w Biblii, że są solą ziemi. Artysta pokazuje ich zarówno w sytuacjach intymnych, jak i bardziej oficjalnych – pozujących do fotografii pamiątkowych oraz uwiecznionych na zdjęciach zamieszczanych w dokumentach.
W przypadku fotografii zbiorowych ważnym argumentem za wyborem konkretnych zdjęć są ujawniane w nich międzyludzkie więzi (przede wszystkim pokrewieństwa i przyjaźni). Można przypuszczać, że artysta w złożonym, kilkuetapowym procesie powstawania obrazów poszukuje zaklętej w fotografiach prawdy i tajemnicy uwiecznionych na nich ludzi. Obie te wartości, w sytuacji gdy modelami artysty są ludzie anonimowi, mają charakter uniwersalny, dotyczą człowieka w ogóle, ukazanego na obrazach we wszystkich fazach życia – od niemowlęctwa po starość. Andrejkow jest portrecistą ludzkiej kondycji i jak dawni mistrzowie holenderscy skupia uwagę na tym, co zwykłe, codzienne, pospolite, wręcz banalne, czyli w gruncie rzeczy na tym, co jest marginalizowane w nowoczesnej kulturze, preferującej wszystko, co jest „większe od życia” – od sztucznej urody gwiazd popkultury po wszelakie ekscesy, ekstrema i zbrodnie. Taki kontestujący charakter mają szczególnie jego prace graffiti, przypominające mieszkańcom cywilizacji wiecznej młodości o starości i przemijaniu.
W ostatnim cyklu obrazów połączył używane dotychczas przez siebie w malarstwie i graffiti tworzywa – olej i spray – by – jak napisał w komentarzu do wystawy – wykorzystać plastycznie i pogłębić pojawiające się na fotografiach niedoskonałości i efekty procesów zniszczenia. Te zabiegi formalne, nadające jego obrazom impresjonistyczny charakter i atrakcyjny kształt wizualny, wyprowadzają je jednocześnie nie tylko poza hiperrealizm, ale także poza surrealizm i groteskę, charakteryzujące na przykład malarskie transformacje fotografii Antoniego Fałata.
Szczególnie dopełniający wystawę cykl malarskich miniatur Absolwenci wydobywa i podkreśla najtrudniejszą prawdę o człowieku – świadomość jego znikliwości, przemijalności, śmierci i procesów zapominania o zmarłych. Uwiecznieni przez Andrejkowa ludzie, z którymi łączy nas „zimne powinowactwo” – owi „absolwenci” życia (tych tytułowych metafor nie powstydziłaby się zafascynowana śmiercią poetka Ewa Lipska) to potencjalnie każdy z nas, którzy jesteśmy tu przez chwilę i przeminiemy, znikniemy, rozpłyniemy się – jak oni – w czymś ogromnym i niejasnym, nazywanym niekiedy wielkim, zimnym błękitem nicości lub nieskończoności. Błękit bowiem dominuje w tym cyklu obrazów. Andrejkowowi udało się stworzyć osobliwe portrety trumienne ery późnej nowoczesności.
Magdalena Rabizo-Birek