Zimne Powinowactwo (2014)


                        Portrety trumienne późnej nowoczesności

Nowy cykl prac Arkadiusza Andrejkowa Zimne Powinowactwo skłania do zastanowienia się nad dwoma, ściśle zresztą ze sobą powiązanymi zagadnieniami. Pierwszym jest kondycja współczesnego malarstwa portretowego i rodzajowego, drugim – rola jaką pełni w nim fotografia. Zainteresowania tymi obszarami tematyczno-formalnymi są obecne w twórczości artysty z Sanoka co najmniej od okresu studiów, a jeśli wierzyć jego wspomnieniom – dziecięce urzeczenie fotograficznymi wizerunkami ludzi stanowiło w ogóle źródło jego zainteresowania sztuką. Nie został jednak fotografikiem, a malarzem działającym w dwóch mediach – malarstwa sztalugowego i graffiti.

Zwłaszcza w tej drugiej dziedzinie szybko stał się wyrazistym, zauważanym i cenionym twórcą. Jego specjalnością są, realizowane dosłownie na wszystkich dających się pokryć sprayem powierzchniach (ostatnio na sągach drzewa i połaciach śniegu), portretowane w „witkacowskim” zbliżeniu, ekspresyjne twarze starych ludzi. Prace malarskie artysty mają nieco odmienny charakter – przedstawia zwykle postaci pełnowymiarowe i grupy ludzi, niekiedy maluje wnętrza – zawsze jednak są one naznaczone śladami ludzkiej obecności. W obu formach aktywności pracuje używając fotografii, które w każdym z dotychczasowych cykli prac dobiera wedle odmiennej zasady.

Najczęściej są to podniszczone zdjęcia z patyną czasu – w cyklu Zimne Powinowactwa są one charakterystycznie upozowane, realizowane w fotograficznych atelier w XIX i na początku XX wieku, choć nie jest to ściśle przez artystę przestrzegany aksjomat. Kilkakrotnie źródłem inspiracji były dla niego fotografie z ostatnich dekad, także te amatorskie, prywatne, pochodzące z rodzinnych albumów, które wyszukał w Internecie. Wspólne tym fotograficznym inspiracjom wydają się przedstawione na nich postacie bardzo zwykłych, nieznanych nikomu poza najbliższymi ludzi – takich, o których powiada się w Biblii, że są solą ziemi. Artysta pokazuje ich zarówno w sytuacjach intymnych, jak i bardziej oficjalnych – pozujących do fotografii pamiątkowych oraz uwiecznionych na zdjęciach zamieszczanych w dokumentach.

W przypadku fotografii zbiorowych ważnym argumentem za wyborem konkretnych zdjęć są ujawniane w nich międzyludzkie więzi (przede wszystkim pokrewieństwa i przyjaźni). Można przypuszczać, że artysta w złożonym, kilkuetapowym procesie powstawania obrazów poszukuje zaklętej w fotografiach prawdy i tajemnicy uwiecznionych na nich ludzi. Obie te wartości, w sytuacji gdy modelami artysty są ludzie anonimowi, mają charakter uniwersalny, dotyczą człowieka w ogóle, ukazanego na obrazach we wszystkich fazach życia – od niemowlęctwa po starość. Andrejkow jest portrecistą ludzkiej kondycji i jak dawni mistrzowie holenderscy skupia uwagę na tym, co zwykłe, codzienne, pospolite, wręcz banalne, czyli w gruncie rzeczy na tym, co jest marginalizowane w nowoczesnej kulturze, preferującej wszystko, co jest „większe od życia” – od sztucznej urody gwiazd popkultury po wszelakie ekscesy, ekstrema i zbrodnie. Taki kontestujący charakter mają szczególnie jego prace graffiti, przypominające mieszkańcom cywilizacji wiecznej młodości o starości i przemijaniu.

W ostatnim cyklu obrazów połączył używane dotychczas przez siebie w malarstwie i graffiti tworzywa – olej i spray – by – jak napisał w komentarzu do wystawy – wykorzystać plastycznie i pogłębić pojawiające się na fotografiach niedoskonałości i efekty procesów zniszczenia. Te zabiegi formalne, nadające jego obrazom impresjonistyczny charakter i atrakcyjny kształt wizualny, wyprowadzają je jednocześnie nie tylko poza hiperrealizm, ale także poza surrealizm i groteskę, charakteryzujące na przykład malarskie transformacje fotografii Antoniego Fałata.

Szczególnie dopełniający wystawę cykl malarskich miniatur Absolwenci wydobywa i podkreśla najtrudniejszą prawdę o człowieku – świadomość jego znikliwości, przemijalności, śmierci i procesów zapominania o zmarłych. Uwiecznieni przez Andrejkowa ludzie, z którymi łączy nas „zimne powinowactwo” – owi „absolwenci” życia (tych tytułowych metafor nie powstydziłaby się zafascynowana śmiercią poetka Ewa Lipska) to potencjalnie każdy z nas, którzy jesteśmy tu przez chwilę i przeminiemy, znikniemy, rozpłyniemy się – jak oni – w czymś ogromnym i niejasnym, nazywanym niekiedy wielkim, zimnym błękitem nicości lub nieskończoności. Błękit bowiem dominuje w tym cyklu obrazów. Andrejkowowi udało się stworzyć osobliwe portrety trumienne ery późnej nowoczesności.

                                                                                              Magdalena Rabizo-Birek